Nie marnuję jedzenia

Od dziecka, kiedy rozpoczynaliśmy nowy bochenek chleba w domu rodzinnym, robiliśmy na nim nożem znak krzyża świętego. To był odruch bezwarunkowy. Nie do końca nawet miał wydźwięk religijny, chodziło bardziej o znak wdzięczności za to że tego chleba nam nie brakuje.

Pokolenie moich rodziców i dziadków znało inny świat. Ja, dorastająca w latach 90. już byłam świadkiem tej przemiany gospodarczej, która zapełniła sklepy produktami dostępnymi przez cały rok, bez większych ograniczeń.
Ale pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem pomarańcze były tylko na Boże Narodzenie. Pamiętam jak wyczekiwałam paczki od Mamy z pracy. A w paczce słodkości, których nie miałam na co dzień. I pomarańcze.

Nie żyliśmy w biedzie, nie miałam słodyczy bo po prostu nie były tak powszechnie dostępne. Oraz dlatego, że od zawsze Mama robiła w domu wszystko sama. Piekliśmy ciasta i bułeczki, robiliśmy dżemy i soki na zimę, smażyliśmy pączki i faworki.
Jako dziecko nie nauczyłam się smaku kupnych produktów. Nie znałam chipsów, sklepowych batoników czy cukierków. Nawet jeśli czasem się pojawiały to stanowiły tak marginalny procent mojego codziennego żywienia, że zanim je zjadłam zdążyłam już o nich zapomnieć.

Z biegiem czasu przemiana w sklepach sprawiła, że jedzenia mamy pod dostatkiem. Możemy zjeść mango o każdej porze roku. Już nikt nie kupuje pomarańczy tylko na święta Bożego Narodzenia. Jedzenia nam nie brakuje, jak czegoś mamy pod dostatkiem to przestajemy to szanować aż tak bardzo. Ze smutkiem patrzyłam na śmietniki pełne zepsutego jedzenia. Na supermarkety, które wyrzucają całe kontenery jedzenia.

Mieszkając w Warszawie miałam znajomą, która od czasu do czasu chodziła na wyprawy do sklepowych śmietników. Dzieliła się tym ze znajomymi w tym i ze mną. Niezatarte wrażenie zrobiły na mnie marchewki zdobyte w jednym z kontenerów na tyłach sklepu.
Małe marchewki w wersji "baby". Kraj pochodzenia: Afryka.

Patrzyłam wtedy jak zaczarowana na to opakowanie i myśli leciały jak szalone. Ktoś je wyhodował w dalekiej Afryce, której pewnie w życiu nigdy nie zobaczę. Przeleciały samolotem lub przypłynęły statkiem połowę świata po to żeby wylądować w śmietniku Makro w Warszawie, a ostatecznie zostały zjedzone przeze mnie. Smakowały słodko-gorzko.

Po przeprowadzce do Berlina zdarzało mi się wyrzucać coraz więcej jedzenia.
Było to wypadkową kilku okoliczności: mojego braku czasu i związanego z tym braku planowania posiłków. Nie znałam również specyfiki niemieckiej żywności i np. byłam mocno zaskoczona tym, że wędliny paczkowane mają tak krótkie daty ważności.
Wynikiem tego zaskoczenia było kilkanaście wyrzuconych opakowań.

Za każdym razem kiedy wędrowałam do śmietnika z torbą na odpadki bio wypełnioną spleśniałą już sałatą, zgnitymi pomidorami czy przeterminowanymi kulkami mozarelli o których zapomniałam, do gardła podchodził mi ten słodko-gorzkawy smak konsumpcjonizmu, którego symbolem stała się marchewka z Afryki.

W tym roku chciałabym ograniczyć marnowanie jedzenia. Po pierwsze dlatego, że w ten sposób marnuję zasoby naszej ziemi oraz nie szanuję pracy ludzi, którzy to jedzenie wytworzyli. Znam życie rolnika, wiem jaki jest koszt produkcji żywności. I nie jest to koszt mały.
Wyrzucanie jedzenia jest moją największą bolączka i zawsze kiedy to robię czuję jak oblewa mnie rumieniec wstydu. Przypominam sobie wtedy moich dziadków, którzy gospodarując na trudnej gliniastej glebie, bez melioracji i nowoczesnych maszyn rolniczych, szanowali każdą dynię i każdego ziemniaka, dzięki którym byli w stanie zapewnić jedzenie dla siedmioosobowej rodziny.
A czasami, i wiem o tym dobrze, było trudno. I na przednówku, kiedy zapasy zimowe już się kurczyły a ziemia jeszcze nic nowego nie urodziła, zdarzało sie że nie można było najeść się do syta.

Bardzo chciałabym to zmienić i żyć bardziej świadomie. Mam uczucie, że wszystkiego jest obecnie za dużo w moim życiu - za dużo rzeczy wokół mnie, za dużo mam przedmiotów, za dużo jedzenia kupuję i za dużo wyrzucam. Czuję się tym przytłoczona, zagubiona, niekiedy nie mogę oddychać.

A ja wreszcie po tylu latach smutków i trudnych doświadczeń chciałabym zacząć oddychać pełną piersią...

Brak komentarzy