Mur Berliński, Mauerpark i herbata z trawy cytrynowej

Ostatnia niedziela przywitała nas deszczem. Pierwotne ambitne plany zostały odłożone na przyszłość. Deszcz jako główny winowajca dosłownie...spadł nam z nieba. Po sobotniej wizycie w IKEA, gdzie standardowo kupiliśmy sitko do sałaty i wydaliśmy miliony Euro, oraz skręcaniu mebli i układaniu osprzętów kuchennych byliśmy wykończeni. Jednak Berlin kusił nas swym czarem, którego zwłaszcza wiosną i latem mu nie brakuje. Deszcz litościwie przestał padać, rowery zostały wyprowadzone na berlińskie ścieżki rowerowe i pojechaliśmy.

Uwielbiam lato nie tyle z powodu ciepła co z powodu tego cudownego słońca, które pozwala na takie ekscesy jak wyruszenie na przejażdżkę rowerową o godz. 18:00.


Punkt pierwszy wyprawy - Mauerpark


Zaczęliśmy od Mauerpark, który mamy prawie pod nosem. W Mauerpark, w godzinach szczytu, zobaczycie z pewnością wiele rowerów ale rowerzystów jako takich zbyt wielu nie będzie. Przez Mauerpark praktycznie nie da się przejechać rowerem. I to zarówno z powodu tłumów jak i z powodu tego, że co chwilę coś nowego i ciekawego będzie przykuwało Waszą uwagę i kazało się zatrzymać na dłużej. Jeśli szukacie odosobnienia i małej ilości ludzi na m2 - nie wybierajcie Mauerpark. Doświadczycie tam wielu rzeczy, zobaczycie widoki, których odzobaczyć się nie da, ale samotności i ciszy z pewnością tam nie znajdziecie. W niedzielę w Mauerparku odbywa się słynne karaoke, które słychać już z ulicy - jeśli chcecie poczuć atmosferę Berlina to zdecydowanie doświadczycie tego na karaoke w Mauerparku: będzie swoboda, picie piwa, swobodne zaleganie na każdym wolnym skrawku zielonej trawy, będą współcześni hippisi i rodziny z małymi dziećmi.

W Mauerparku pobyliśmy chwilę, odwiedziliśmy równie słynny jak karaoke targ staroci na którym można kupić przysłowiowe mydło i powidło. W oko oczywiście wpadło mi stare, obdrapane biurko - a że akurat jestem na etapie poszukiwania dla siebie fajnego i niewielkiego biurka, które mogłoby stanąć w sypialni i zwiększyć efektywność mojej nauki języka niemieckiego, to oczy zaświeciły mi się od razu na widok tych cudownych, wielce shabby chic biureczek. Jednak ekscytacja tak szybko jak się pojawiła tak i znikła gdy usłyszałam, że za biurko, które już prawie widziałam w swojej sypialni sprzedawca życzy sobie 270 EUR. Pozostawiłam więc ten temat do przemyślenia i poszliśmy dalej. Litościwie nie pytałam na ile wycenia stare i równie obdrapane emaliowane wiadra ponieważ również i tutaj mogłabym doznać niemiłego zaskoczenia.  Tak więc dla swojej spokojności porzuciłam rekonesans cenowy tego tematu. Pomogło mi w tym również przekonanie, że gdyby moja Babcia dowiedziała się, że wydałam na takie wiadro chociażby 1 EUR byłaby przeświadczona o moim szaleństwie, które dopadło mnie znienacka i tylko to może tłumaczyć moje decyzje. Ona bowiem, takiego wiadra, nie dość że by nigdy nie kupiła to co najwyżej trzymałaby w nim ziarna dla kur. Kto to słyszał obdrapane wiadra w domu trzymać. 

Porzuciliśmy zatem rzeczony Flohmarkt z ideą, że jednak tu jeszcze powrócimy ale na tyle wcześnie żeby móc się z nim lepiej poznać. Chociaż już ten krótki rekonesans uświadomił nam, że ceny na targu starci w Mauerparku do najniższych nie należą. Niekoniecznie też sprzedają się tutaj rzeczy stare, co raczej designerskie i tworzone aktualnie.

Ruszyliśmy zatem dalej - co celu!


Jednak zanim do celu to trzeba było zajechać do jakiejś knajpki gdzie można co nieco podjeść, skorzystać z toalety i napić się herbatki.  Wyprawa wyprawą, ale jak to mawiali hobbici - o jedzeniu i piciu nie ma co zapominać. 
Uwielbiam tutejsze napitki w restauracjach - moim Numero Uno zdecydowanie jest herbata maracuja + mięta, która składa się ze świeżej maracuji i równie świeżej mięty, ale ta herbata, którą tutaj piliśmy była równie dobra: trawa cytryna z syropem z agawy. Leciutko słodka, z nutką ziołową. Bardzo dobra. 

Do jedzenia zamówiłam Pak Choi grillowane z tofu. Smakowało dobrze, natomiast zaskoczyło mnie to, że jak na danie, które miało w nazwie Pak Choi i pak choi był wymieniony jako pierwszy składnik tego dania to miało ono bardzo niewiele pak choi w pak choi. Obfitowało za to w brokuła. Na szczęście lubię brokuła. 

Z restauracji już niedaleko do celu czyli do Muru Berlińskiego.


Mur Berliński - Bernauer Straße

O ile popularny Check Point Charlie zawalony jest turystami w zasadzie zawsze, o ile East Side Gallery przyciąga tłumy to tutaj było bardzo spokojnie, a spokój ten sprawił że było jeszcze bardzo przejmująco. Pozostałości Muru, które ciągną się przez Berlin sprawiają niesamowite wrażenie. 
Jeśli będziecie w Berlinie to zajrzycie tutaj koniecznie - odwiedźcie Bernauer Straße a będziecie mogli naprawdę poczuć jak to było mieszkać w podzielonym murem miastem. Zobaczycie wystawę na fundamentach dawnego domu, na starych zdjęciach zobaczycie młodych ludzi, którzy dopiero co wzięli ślub i przyszli pomachać swojej rodzinie, która zamknięta po drugiej stronie muru nie mogła być z nimi w tym dniu. 
To właśnie przy Bernauer Straße znajduje się najdłuższy zachowany kawałek muru. Cały ten fragment tworzy tzw. Miejsce Pamięci Muru Berlińskiego. Znajdziecie tam oprócz fragmentów muru, również Kaplicę Pojednania a nieopodal działa centrum dokumentacji. 







W wielu miejscach przy Murze zobaczycie - o ile nie przegapicie ich - małe tabliczki z informacjami ilu osobom udało się uciec do Berlina Zachodniego w tym miejscu. 


Blisko Kaplicy Pojednania znajduje się niezwykły projekt artystyczny, chociaż na początku wydaje się to tylko polem żyta! Tak, pole żyta w centrum Berlina. Projekt ten został zainicjowany w 2005r. przez protestancką parafię Pojednania we współpracy z Michaelem Spengler z Atelier Denwerk. Zasadzone żyto jest metaforą - "Where it is possible to sow, there is peace".

Warto odwiedzić to nietypowe miejsce - wśród pola umiejscowiono krzyż ze zburzonej w 1985r. kaplicy. Całe to miejsce, pełne spokoju, zapachu zboża, zardzewiałej faktury krzyża niesamowicie działa na wyobraźnie i jednocześnie uspokaja. 







Przy Bernauer Straße toczy się normalne, berlińskie życie. W czasie naszej wizyty sąsiedzi z okolicznego domu przynieśli grill i napoje i rozłożyli się na trawie. 
Kontrast tej swobody z tak nieodległym murem działa na wyobraźnię bardziej niż jakiekolwiek pomniki - jest krzykiem na temat tego, że wolność i jedność są wartościami, których nie można nie doceniać. 




 Dzisiaj odwiedzamy to miejsce chodząc swobodnie w jedną i w drugą stronę, na zielonej trafwe leżą i odpoczywają berlińczycy i turyści, po drugiej stronie chodnika mieszkają ludzie mając na co dzień widok na miasto, które relatywnie niedawno było podzielone murem. 









Uwielbiam to odkrywanie Berlina. Przez tyle lat mieszkałam w Warszawie i niestety, nigdy nie udało mi się tego miasta polubić, nigdy Warszawa nie potrafiła mnie wciągnąć i sobą zaciekawić. 
W Berlinie jednak...w Berlinie jednak czuję się jak u siebie. Każdy dzień przynosi nowe ciekawe miejsce, ciekawych ludzi, nowe ścieżki rowerowe do poznania. 
A kto by pomyślał, że kiedykolwiek tu zamieszkam? Chyba nikt...ja na pewno nie. 

Brak komentarzy